czwartek, 6 października 2016
poniedziałek, 6 czerwca 2016
wtorek, 10 maja 2016
piątek, 8 kwietnia 2016
środa, 6 kwietnia 2016
APEL do Pana Ministra Obrony Narodowej RP Antoniego Macierewicza - list otwarty.
Ja Roman Grabowski starszy kapral 5-tego
Kołobrzeskiego Pułku Piechoty ośmielam się pisać do Pana Ministra list. Tego
kiedyś nie dało. Poszedł byś za to do kozy. Mogłeś tylko stanąć drogą służbową
do raportu, oczywiście dla utrudnienia w pełnym wyposażeniu( parę razy cię
zawracali ,że buty nie doczyszczone, czy guzik przy koszuli źle przyszyty) . No
zacznijmy od tego, że wówczas ministrem był co najmniej generał a oficerowie
(podoficerowie też) wychowani w przedwojennym drylu, żołnierz nie ma myśleć a
tylko wykonywać rozkazy, a teraz , na wzór zachodni -cywil.
Panie Ministrze pozwoli Pan ,że będę do pana
zwracał się per Panie Antoni, co z uwagi na wiek i służbę ( 3 lata i w latach
90-tych uczestniczyłem w modernizacji okrętów typu ORKAN do kontabilności z
NATO) chyba mi się należy.
Panie Antoni wyhamuj Pan bo staniesz się nie
wiarogodny. Dość już się Polsce zasłużyłeś, i swą działalnością w zrywie
Solidarnościowym, i w likwidacji PRL-owskiego wywiadu ( to było nie śmieszne a
groźne, w stąpiliśmy do NATO a wywiad z Układu Warszawskiego) i teraz w
budzeniu w narodzie nadziei w dojściu do prawdy jak to było z tym TU- 154 M.
pod Smoleńskiem.
W pełni popieram Pana obecne poglądy, że kraju musi bronić cały naród a
nie tylko zawodowa armia. Czy to będzie typ PRL-owskiej OTK czy wg wzoru
amerykańskiej gwardii narodowej, rzecz
do dyskusji. Tym bardziej godne poparcia tej idei jest to , że cześć
patriotycznej młodzieży się do tego garnie, nawet sama kupuje mundury i
uzbrojenie, tylko ostrej amunicji nie dawajcie im do domu. Szkoda tylko, że już
tyle pięknych koszar i schronów zburzono.
Wracając do
wypadku na lotnisku pod Smoleńskiem, wyhamuj Pan ile się da. Naród jest
już tym znudzony i wątpi czy tam z tego wraku, czy z tych czarnych skrzynek da
się jeszcze coś wyskrobać. No dobrze powołano już następną podkomisje niech
działa, ale śledztwo trzeba prowadzić wieloma torami. Dobrze że sąd próbuje się
dobrać do skóry organizatorów tej prezydenckiej wycieczki. Dziwne to, że
wycieczkę dla prezydenta organizuje kancelaria premiera (p. Arabski, nomen
omen).A należało by zacząć właśnie od tego kto wpadł na taki szatański pomysł
by razem z prezydentem wpakować 90-najzacniejszych synów
i córek naszego narodu ( tak zwanej „wierchówki”) do jednego samolotu na pewną
śmierć? Bo
- samolot był starego typu, takich już tylko
niewiele państw na świecie używa ( nawet Rosja ich nie używa) ,
- samolot po długim remoncie nawet nie był
dobrze oblatany jak na taką wycieczkę,
-
lotnisko w marnym stanie, zaniedbane nawet jak na polowe lotnisko
wojskowe,
-
warunki pogodowe beznadziejne, itd.
-
Propagandowy wydźwięk byłby wspaniały ;
„najszlachetniejsi Polacy jadą ze swym prezydentem na groby Polaków w
Katyniu”, ale reszta ( poza pomysłem) beznadziejna. Tam już czekał red. Kraśko
z kamerami i miał to wszystko uwiecznić. Niestety 90 naszych braci i sióstr
zginęło. Jeżeli to był mord, to był mordem potwornym. I należało tropić winnych
z wszystkimi siłami . Ten pomysł na pewno nie pochodził od prezydenta Lecha
Kaczyńskiego, to był bardzo skromny człowiek i daleki od takich pomysłów. A
więc kto, pewnie nigdy się tego nie dowiemy.
Bóg
jest surowy ale i miłosierny i odpuszcza nam nasze grzechy , ale bratobójstwo
karał swoiście: Kaina przeklął ale jednocześnie dał mu znamię (Kaina) które go
strzegło do końca dni jego. Patrz.Mż.1.4
Tak
już na marginesie tego znakowanie znamieniem, spotykamy się również w
APOKALIPSIE św. Jana, patrz
Ap.13.Obj.16.
Abstrahując
od tych świętych ksiąg, to znakowanie ludzi przyjęli faszyści z pod znaku
hakenkreuza w obozach koncentracyjnych i w Waffen SS. I w tym drugim wypadku
byli łatwo rozpoznawalni i NKWD oraz siepacze ze SMIERSZY rozstrzeliwali SS-Mannów
beż wyroku ( patrz moje blogi)
Gda/Sop.
w kwietniu 2016 Wasz stary bloger
blagier Roman.
-
środa, 23 marca 2016
A tu znów sprawdza się stare powiedzonko, że „najciemniej jest pod latarnią”.
Jest dużo takich wiecznie żywych powiedzonek,
jak: „najtrudniej o drzewo w lesie”, „pechowcowi to i w lesie cegła na głowę
spadnie” czy teraz bardzo aktualne „jak król jest już tak niedobry, że ludziom
łez nie starcza, to się z króla śmieją”. Ale wróćmy do rzeczy, czyli ad rem, a
konkretnie do artykułu:
RZECZPOSPOLITA KAMPINOWSKA.
„PAŃSTWO” AK TUŻ
POD WARSZAWĄ. Artykuł zamieszczony w miesięczniku NASZA HISTORIA,
wydawca Polska Press Sp. zo.o. , a napisał go Jakub Szczepański.
No i bardzo
dobrze, że wreszcie napisano o tym największym skupisku polskich partyzantów,
wcale nie wyklętych, normalnych ( patrz też mój blog na ten temat) .Ale
dlaczego autor w swej kwerendzie sięga
aż do archiwum Ak a zupełnie pomija wspaniałe źródło wiedzy, o tej największe grupie polskich partyzantów
dostępne tu właśnie w Gdyni (jedyne dwa egzemplarze w Polsce dostępne w
publicznej bibliotece mamy tu). Chodzi mi mianowicie o książkę Adolfa Pilcha
PARTYZANCI TRZECH PUSZCZY. A autor artykułu powtarza przy tym nieprawdy ukute w
wśród „zesterczałych” pułkowników ( zapomnieli już co to wojsko a nie poznali
zasad współczesnej wojny partyzanckiej,) Powstania Warszawskiego, zamiast sięgnąć opinii drugiej strony. A już
kapitalnym nieporozumieniem jest powtarzanie nieprawdy o współpracy GÓRY
później(pseudonim) DOLINY żeby uciszyć zawiść
w dowództwie Powstania Warszawskiego, i sumienia zarzucającym mu
współpracę z Niemcami. oraz knującym nieprawdy lub półprawdy o tej grupie
partyzanckiej pod dowództwem cichociemnego, tylko por. Adolfa Pilcha. Grupa GÓRY współpracowała ale z
Węgrami, którzy musieli służyć Niemcom,
ale nienawidzili ich równo mocno jak my Polacy. Ale nigdy A. Pilch nie
z hańbił się współpracą bezpośrednio z Niemcami. Szczegóły patrz
wskazana literatura.
Tak więc proszę
autora omawianego artykułu, żeby napisał teraz, jaka była prawda, zawsze leżąca PO ŚRODKU.A jak już wspomina
Palmiry to niechby i wspomniał Piaśnicę.
A jaszcze króciutko
dlaczego ta książka nie mogła się ukazać
w Polsce i dopiero po „przełomie” została po cichu podrzucona. Bo
Po pierwsze grupa A. Pilcha walczyła więcej z Sowietami
niż z Niemcami , znów wide literatura
Po drugie po
przełomie, ci entuzjaści Powstania Warszawskiego by ją zakrakali
Stąd ta konspiracja i ot cała tajemnica.
Gda/Sop. W marcu
2016
Wasz stary bloger blagier Roman
czwartek, 3 marca 2016
Tym razem o ...
Tym razem o... niech Wam będzie: ŻOŁNIERZACH WYKLĘTYCH.
Kto ich tak
brzydko nazwał, można się tylko
domyśleć, że to w kuchni IPN wysmażyli. No w
IPN, który . pod wpływem przychylnej polityki wszech władnego PiS-u (cała władza jednym
ręku) i z błogosławieństwem pana
prezesa, dopiero teraz na dobre rozwinął skrzydła. . Nawet się nie domyślałem,
że prokuratorzy IPN mają takie uprawnienia, do przeprowadzania takich
rewizji. Nawet na niewinnych, nie oskarżonych, ba przez sądy
powszechne za życia rozgrzeszonych? A więc pewnie mają uprawnienia do takich
rewizji w domach prywatnych i to osób
nie żyjących. A do rewizji osobistych również? No w tym wypadku na
nieboszczykach , byłoby trudno.. A może oni jakieś tajemnice do grobu, nie daj
Boże, zabrali.
Wróćmy jednak do
tematu zawartego w tytule, bo wyjdzie na to, że te gen. gen. Kiszczak i
Jaruzelski, są tymi żołnierzami wyklętymi. Ciekawe kto jest autorem tego
przezwiska. Tak przezwiska, bo przecież to jest obrzydliwe określenie. Przeszło
już do kalendarza powszechnego, a
zaraz przejdzie do naszych opracowań historycznych ( bo wątpię żeby i za
granicą tak obrzydliwego określenia używali),tak jak słowa „żelazna kurtyna” ,
„zimna wojna” czy „imperiom zła”. Żyję 85 lat a od 70 pilnie obserwuję ten świat
i nigdy nie słyszałem aby tych ukrywających się ludzi aż tak brzydko nazywano.
O może to ich prześladowcy tak ich nazywali, (nie wiem bo z nimi – prześladowcami- kontaktów
nie miałem) , ale raczej mówili „ leśni
bandyci”. Choć oni częściej w domach mieszkali od swoich prześladowców, ale pod koniec to coraz
częściej żyli w leśnych bunkrach ( do zwiedzania w Szymbarku pod Kościerzyną
bunkry „Pomorskiego Gryfa”.).
To byli po prostu
partyzanci ( definicja: patrz słownik
wyrazów obcych) jeżeli podejmowali walkę. Jeżeli się tylko ukrywali to były
to osoby ukrywające się ( opiszę i takie
przypadki) choć na ogół z czasem przyłączali się oni do partyzantki. Tak więc
kilka epizodów , jeszcze raz niech Wam będzie „ludzi wyklętych” tu na Pomorzu z
którymi się zetknąłem. Przypomnę tylko, że tu na Pomorzu panowały specyficzne utrudnienia w działalności
partyzantów. Obszar ten został szybko przyłączony do Rzeszy i na siłę
zniemczany. Po drugie tu zamieszkiwało od dawna dużo Niemców, szczególnie na
żuławach skąd te opowieści (Ż. Walichnowska ) pochodzą.
Epizod I
Będzie to również
przykład jak różni byli Niemcy, szczególnie ci ze starszego pokolenia.
Na samym początku wojny, kiedy Polakom sprzedawano jeszcze
alkohol, Młody Kleiszmit popił za dużo i
pod adresem swego pracodawcy, Niemca, zaczął wykrzykiwać różne epitety. Jakaś
świnia, może sam karczmarz ze strachu, zadzwoniła na policję. Zwinęli oni
pijanego i osadzili K.L. Stutthof. Pracując przy pogłębianiu rowów , ukrył się
w trzcinach i po paru dniach, idąc
nocami, wrócił do wsi. Oczywiście nie poszedł do rodzinnego domu , gdzie by go
łatwo znaleziono i wykończono . Poszedł do dwóch Niemek mieszkających nieco za
wsią i całą wojnę przeżył. Mianowicie pracował dla nich nawet w polu. Przebrany
za Niemkę, a gdy ktoś się zbliżał, wracał do domu by się ukryć a Niemka orała
dalej. Gdy się zbliżali Sowieci, wyjechał razem z Niemkami.
Epizod II
W rodzinach które
podpisały tzw. III grupę, a nie znam takiej która by nie podpisała, bo jutro
już by jej tu nie było, chłopcy w wieku 17 lat byli zaciągani do Arbeitsdienstu
a po roku automatycznie o Wehrmachtu. Po roku każdemu żołnierzowi należał się
urlop wypoczynkowy. Od 1943 r. na urlop żołnierz jechał z pełnym wyposażeniem i
uzbrojeniem aby mógł się bronić przed partyzantami. Edward Frasz to wykorzystał
o po urlopie zamiast wrócić na front zaczął się ukrywać. No ładnie ale gdzie,
na żuławach nie ma lasów, jedynie pojedyncze drzewa i krzaki wikliny nad Wisłą.
Pewnego jesiennego poranka , a były już przymrozki, ojciec wrócił od dojenie
krów które jeszcze się pasły nad Wisłą,.
Opowiadał, że przytulony do jednej z krów spał nasz
„partyzant”. Prawie cała wieś wiedziała o jego dezercji i jak mogło to mu
pomagała, ale bała się go trzymać w chałupie. Po wojnie odwiedziłem kiedyś tą
wieś i pytałem czy chociaż dostał jakiś krzyż za to swoje ryzyko. Mówią tak
dostał krzyż partyzancki, ale wyjechał do Niemiec., bo tam dostał lepszą
emeryturę jako poszkodowany przez
Niemców.
Epizod III
Mój kuzyn Jan
Badziąg, to odbywał służbę w niemieckim mundurze na terenie Francji. Tam
przystąpił do współpracy z partyzantką francuską. Pomagał im okradając
niemieckie magazyny z broni którą podrzucał Francuzom. Ale kiedy ci pod mur
jego jednostki podstawili samochód i kazali ładować nawet karabiny maszynowe i
granatniki, się przestraszył i odjechał razem z Francuzami. Jego nie dopadli,
ale zemścili się srodze na jego rodzinie która mieszkała pod Tczewem, zabrali
im kartki żywnościowe. To była kobieta z trojgiem dzieci. Wszyscy krewni im
pomagali, bo by zginęli z głodu, tu bez kartek nie dało się nic kupić.
Epizod IV
Weźmy trochę z
czasów już powojennych. Mieszkałem u kuzynki na stancji przy Grobla Ang. 7c.
Głownie dla tego, że blisko było do Elektrowni Ołowiance gdzie pracowałem. W
jednej sztubie z dwoma warszawiakami, niedobór mieszkań był olbrzymi, przecież
całe centrum Gdańska było wypalone. Dla czego, piszę o tym na innym blogu.
Jeden ze współ lokatorów pracował jak ja w elektrowni , drugi przygotowywał się
do egzaminu wstępnego, na Politechnikę Szczecińską. I niby byli to bracia, ale
do siebie nie podobni. O szczegóły nie pytałem bo w tamtych czasach i tak nikt
prawdy nie powiedział, a mogłeś się jeszcze narazić. Ten przyszły student to
sypiał z pistoletem pod poduszką, z domu nie wychodził bez i z pistoletem się
nie rozstawał. .Mówił, że go ścigają za jakieś sprawki jeszcze z powstania
Warszawskiego.
Epizod V
Pracowałem na
Ołowiance a do szkoły zawodowej chodziłem dwa razy w tygodniu na Osiek. Po
drodze mijałem taki samotny dom wśród gruzów w którym mieszkał mój dobrze
zarabiający kuzyn, pracujący w stoczni. Zawsze do nich zaglądałem czy coś po
kolacji nie zostało dla mnie. Pewnego razu siedzieli jeszcze przy stole razem z
nimi jakiś obcy. .nie przedstawiali go ale kazali usiąść przy pełnej misce. O
dziwo tam było już światło elektryczne, to ważne w tej opowieści bo w pewnym
momencie ten obcy doskoczył do wyłącznika, wyłączył światło i krzyknął wszyscy
padnij . a z za okna wołają poddaj się jesteś otoczono. On wyskoczył przez
okno, ale nie strzelał, tylko trzymał pistolet, dzięki temu oni go ni widzieli.
Oni strzelali z pepeszek ale w ciemności go nie trafili. Jak się wszyscy
rozeszli, wtedy kuzyn powiedział o był oficer AK. To słowo AK usłyszałem po raz pierwszy
dopiero po wojnie. Ale o tym niżej.
Epizod VI
Łupaszko czyli
mjr. Szyndzielarz. Ci wileńscy partyzanci zagnieździli się tu na Kaszubach na dobrze pod koniec lat czterdziestych i
dobrze im tu było. Po pierwsze oni z Wilna i tu trafiały transporty z
przesiedlanymi wilniukami, czyli byli wśród swoich. Po drugie Kaszuby przyjęli
ich od razu jako swoich bo to chodzą do kościoła i do komunii, orzełki z koroną
. a oficerowie nawet z ringgrafami Matki Boskiej. No i okradają komunistyczne
sklepiki (kasy).a nie chłopów . A to ważne dla partyzanta mieć przyjazne
zaplecze które informuje o ruchach przeciwnika. Po trzecie ten olbrzymi
kompleks leśny Bory Tucholskie. Kto to zgłębi i rozezna armii za mało! I tak
się ganiali po tych lasach. Aż do 1953 roku, jeśli dobrze pamiętam. Jasienica
jego „ politruk” odszedł wcześniej i dobrego wyboru dokonał bo okazał się
świetnym pisarzem historykiem. Mjr Szydzielarz
trwała, był tylko żołnierzem i trzymał się przyjętego wyboru roli.,
oddał głowę za swe przekonania.
Reszta się już wcześniej rozpierzchła i lepiej czy gorzej
odnalazła w tej smutnej rzeczywistości. A za swą wytrwałość zasłużyli chłopaki
na coś więcej. Najgorzej ,że zwycięzca nie zachował się elegancko w stosunku do
pokonanego i przez lata spychał ich na margines nie pozwalając na jakiś awans.
A teraz jeszcze
trochę uogólnień do różnych dróg powrotu ludzi na ścieżkę normalnego życia w
tej ówczesnej rzeczywistości.
Niektóre kariery rozbłyskały i gasły jak przysłowiowe
meteory. Pisałem już tym, że słowo AK-wiec usłyszałem po raz pierwszy
po wojnie. Mianowicie zjawił się pan porucznik w pięknym mundurze i organizował
milicję obywatelską. Mój ojciec też do tej formacji przystąpił, bo dawali broń
opaski biało- czerwone, a więc poczucie władzy.. A niektórzy , my również, pytali kto to taki ten pan i nam wyjaśnili, że ów porucznik to
przedwojenny miejscowy nauczyciel, który całą wojnę przesłużył w ARMII KRAJOWEJ czyli AK-owiec. Natomiast moim
uwielbionym, od chwili wstąpienia do
harcerstwa był módruch drużynowy. Tak więc drużynowy, druh Henio Ciepelewski
sierżant wileńskiej AK. Ujawnił się już w pierwszej amnestii (1945r.?) . Przed
tym „wciągnęli” mnie do ZWM a jak ich
porzuciłem to solidne lanie dostałem.Dla Henia wytrzymał nawet dziesięć takich garbowań
skóry. Tak więc aż do 1949 roku, likwidacji drużyn skautowych należałem do harcerstwa, a konkretnie do 24 GDH o specjalności łączność. Druh Henio był
zdolnym uczniem Wydz. Mosty i drogi. Potem w kompaniach Akademickich i następnie
WATechn., którą kończy z wyróżnieniami od razu jaki jedyny w stopniu kapitana.
Wspomną tu
jeszcze jednego partyzanta, tym razem również zdolnego , przedsiębiorczego i pracowitego jak powyżej,
ale od początku niezdecydowanego „ krętacza”, i to go zgubiło.z amnestii
korzystał dwukrotnie. Przez ciekawość prowadziłem z nim długie rozmowy. Niby
szczere ale takie płytkie aby zbyć rozmówcę.
Mowa o Władku Gołębskim popularnie zwanym Garbusem-Volkswagenem, z
uwagi na garb który mu ciążył od wypadku w dzieciństwie. Pierwszą amnestię
„odbył” tak bym powiedział w jak druh Henio w 1945 roku.. ale jakoś bez
przekonania. Za namową kolegów wrócił do lasu. Związał się z kobietą, urodzi
się dziecko. Początek lat 50 – dziesiątych, znów zgłasza się po amnestię. Jak
mi opowiadał kiedy wykładał pistolety prokurator wytrzymał nerwowo, ale kiedy
zaczął wykładać granaty, uciekł. Kończy zakładowe technikom, ale już nigdy nie
pozwolą mu pójść wyżej od szeregowego pracownika. Ale dalej był pełen inwencji
i przedsiębiorczości, Kupuje dwie działki ziemi i zakłada hodowlę świń, wówczas
tak potrzebnych na rynku, ale wyżej znów mu nie pozwolą . Wówczas mówiło się o
takich ludziach , że mają haka w papierach.
Tyle na dziś,
ciąg dalszy innym razem.
Gda/Sop w marcu 2016 Wasz stary bloger
blagier Roman
Wybaczcie ...
Wybaczcie,
ale chyba nie wydolę.
Od lat próbuję Panów z redakcji HISTORIA DO RZECZY (
ostatnio po aferze z Bolkiem mieliśmy okazję poznać Panów w okienku telewizyjnym) choć trochę prostować
do pionu. Choć trochę, bo tak na zupełnie to pewnie ten co trzyma kasę ( teraz
mówią kasiorę) musi pilnować by pismo nie poszło w „ w lewy dryw” , bo nad nim
są jeszcze ważniejsi, bo mają jeszcze większą kasę, alby żeby pismo nie padło.
To ja rozumie, kasa musi być, jak nie z nakładu pisma to od fundatora, ale nie popełniajcie takich błędów, czy przekręcania faktów, które są powszechnie znane, jak to było w artykule o Pinoszecie czy Reganie (o uprzednio
oprotestowałem) , bo stajecie się nie wiarogodni.
No dobrze dość tych połajanek, „ nie ucz
księdza pacierza”. Ja Was bardzo lubię czytać, bo piszecie ciekawie i często o mało znanych
historyjkach., ale nie znoszę naciągania faktów , (nawet przez ich
przemilczanie), do Waszych poglądów., a może bardziej do „ linii programowej
redakcji”. A tu znów, zgodnie „z modą i
linią” , obszerny artykuł Piotra Zychowicza o zbrodniach Sowietów : p.t.„Ani
kroku w tył”. Jest to bardzo
wyczerpujący artykuł o sowieckich frontowych oddziałach zaporowych w postaci
NKWD i Smerszy.. My starzy to znamy z autopcji, ale młodzieży trzeba to
pokazywać. W mojej mieścinie wykonali oni wyrok, pewnie na dezerterze, ale
zawiesili mu tablicę : „ za kradzieże i gwałty na ludności”. Odziały te były
bezwzględne i rozstrzelania wykonywali
bez śledztwa i wyroku. (patrz rozstrzelania w lazarecie polowym na Politechnice
Gdańskiej- M. Żakiewicz „GDAŃSK 1945”-na
żołnierzach Własowa i Waffen SS. Od
zachodnich aliantów Sowieci zażądali wydania żołnierzy rosyjskich którzy trafili
do niewoli niemieckiej, po to by ich w obozach wymordować. To była ohydna zemsta
Stalin i zwykła zbrodnia nie mająca nic wspólnego z oddziałami zaporowymi.
Szkoda wielka, że przy tak dużym artykule nie
znalazło się choć parę linijek nato by wspomnieć, że wszystkie armie podobne
oddziały, zostańmy przy tej nazwie zaporowe, posiadały. Już Fryderyk Wielki
zwany królem żołnierzy jak prowadził swoje wojsko przez las to otaczał je
kawalerią, żeby mu się nie rozbiegły. W zachodnich armiach nazywało się to
MP. Niemieckie wojsko miało swoją policję
wojskową, zwanych powszechnie blacharzami, od blach noszonych na piersiach. A
jak było tego mało, to wchodziły do akcji oddziały SS. Najlepiej sprawdzały się
oddziały z ochotników obcokrajowców. Pewien młody Kaszuba zaciągnięty do
kopania rowów, a następnie do
Volkssturmu znalazł się w środku zaciętej bitwy broniącej
Sowietom dostępu do Lasów
Oliwskich , od Owczarni po Sopot. Widząc, że to nie przelewki chciał się
ulotnić lasami które znał jak własną kieszeń. Kiedy już był na skraju lasu
zatrzymała go seria z karabiny maszynowego. Krzyczy „nie strzelać idę do lasu
się załatwić, a wy kto?”. „A my dywizja Waffen SS Finland, choć tu do nas my
siedzimy w kupie gnoju (dosłownie tak się okopali bo ziemia była zmarznięta),
to się załatwisz, do lasu nikogo
(również Niemców) nie wpuszczamy”. A wracając do zbrodni Niemców na
Niemcach co mieli dość wojny, to drzewa od Wrzeszcza do Gdańska były podobno
obwieszone „zdrajcami”.
Tak więc piszcie prawdę, ale tylko prawdę i
całą prawdę, nie ukrywając nawet niewygodnej prawdy. Ks. prof. Tiszner to tak to
ujął, dzieląc rodzaje prawdy na: pełną
prawdę, pół prawdę i gówno prawdę.
Obchodziliśmy
dzień pamięci żołnierzy wyklętych. Mam ochotę coś od siebie na ten temat
napisać, ale chyba jak mnie czymś wkurzycie,. Bo tak generalnie to dyskusję z
redakcją HISTORII DO RZECZY uważam za zamkniętą , jesteście Panowie nie
naprawialni. Natomiast co do tego czy oni byli wyklęci to mam oddzielne zdanie.
Oni byli raczej niedoceniani , zepchnięci na margines, bez szans i perspektyw,
za swoje dokonania nie zasłużyli na taki
los.
Gd?Sop
wmarcu 2016 Wasz stary bloger blagier Roman
sobota, 13 lutego 2016
A Piotr Żuk
A
Piotr Żuk to tak zgrabnie podsumował...
patrz felieton w
6.Nr, PRZEGLĄDU.
Tak
trafnie, że chyba w samą „10”- tkę. Słaba nasza władza od lat bała się tego
polskiego proletariatu wielko – przemysłowego. Tych tysięcy i milionów
robotników wylewających się na ulice
miast. Odpowiedzią na socjalne żądania robotników, najprościej zlikwidować
przemysł. Autor tak to zgrabnie ujął „...dla osłabienia siły negocjacyjnej
świata pracy była (i jest)
dezindustrializacja polskiej gospodarki” . To nie tylko teraz, na to
wpadli ci żądni władzy. Już w „ GRUDNIU
1970”p. Kociołek krzyczał przez megafony „ja tą Stocznię Gdańską każę
zaorać i zasiać tam zboże” Robotnikom „Gdyńskiej” kazał wracać do pracy. W tych
krwiożerczych zapędach likwidacyjnych nie uzgodnił nawet z gen. Kamińskim, że
ten wydał rozkaz Mar. Woj. strzelać do stoczniowców i była MASAKRA. Gierek to
tak sprytnie wówczas podszedł. Górników z ich przywilejami nie ruszył. Pozostałym trochę odpuścił za zagraniczne kredyty i tak
jakoś było, asz po lata 80-te. SOLIDARNOŚC.
Teraz robotnicy po tej nauczce z lat 70-tych, nie wyszli z zakładów. M.
Rakowski w słynnej SALI BHP, darł krawaty, i krzyczał „ja was usadzę”. Też
trochę pokombinował jak te molochy przemysłowe podzielić. Był taki v-ce premier
Wilczek, sam „prywaciarz” ( wynalazca proszku IXI ) dał dużo przywilejów
rzemiosłu i trochę je rozruszał. Ale to wszystko kropla wody w tym morzu
robotników przemysłowych, tym bardziej ,że otworzył granice dla towarów z
zachodu, które zalały nasz rynek. Klęska bezrobocie coraz większa Część
stoczniowców została chętnie zatrudniona za granicą, reszta z marnymi odprawami
miała brać inicjatywę we własne ręce. Jeszcze różni jak p. Szlanta próbowali
coś kombinować, nie pomogła, nawet państwowe dotacje i zbiórka pieniędzy przez O.
Rydzyka. Zachód coraz bardziej naciskała by stocznie zamykać. W końcu
przyjechała p. Neelie Kroes komisarz UE. Stoczniowcy do niej na kolanach z
naręczami kwiatów, a ona powiedziała, no dobrze chłopcy ale budowania statków
nie mogę wam pozwolić. A dla czego, a co my mamy robić? A wy macie wrócić do
kopalnictwa: węgla, ziemniaków, buraków, marchewki etc. Koniec Kropka.
Ale po co ja to piszę, ja to przecież już
opisałem wielokrotnie, szanowny czytelnik może to sprawdzić na moich BLOGACH! Przepraszam „szkoda czasu i atłasu”!
Gdańsk, w lutym 2016
Wasz stary bloger blagier Roman
czwartek, 28 stycznia 2016
Redakcja HISTORII DO RZECZY wpadła w „lewy dryf”?
O rany co się
stało? A co pan prezes na to? A może teraz i na lewo i na prawo będziemy pluli. A co nie stać nas, no to, w razie
czego NATO nas obroni ( na razie jedna
bateria PATRIOTÓW w Radzikowie próbuje stanąć w naszej obronie) ale postawić się możemy i to nie tylko tym z lewa
i z prawa , wszystkim, taka polska natura!
Czyż
bym przespał taki zwrot wiatru dziejowego? Już nie plujemy tylko na wschód ale
i na zachód? Ależ jakaż przyczyna
takiego zwrotu. Czyżbyśmy chcieli przebłagać pana Putyna , żeby nałożone na nas sankcje w eksporcie do Rosji
żywności z nas zdjął ? Bo spodziewany eksport do bogatych krajów arabskich i równie bogatych Chin (na który liczyliśmy po podróży tam p.
prezydenta) rozwija się słabo. A jabłuszka żeby się nie zepsuły, rozdajemy,
razem ze skrzynkami, za darmo polskim dzieciakom. No i dobrze niech raz polskie
dziecię coś ma z tego, co ojcom nie wyszło. A może chodzi o to, że próbujemy
się jednak nawrócić do jako takiej demokracji,
do jakiej nas UE namawia.. Bo nie będzie już pewnie nigdy takiej demokracji o
której nas uczono w szkołach. Bo tam w Grecji
każdy demokrata miał podobno dziesięciu niewolników, co na niego pracowali, A skąd teraz wziąć
tych niewolników. Teraz każdy Grek ma na głowie dziesięciu „ uciekinierów”
poszukujących u nas łatwiejszego życia, a niebawem spadnie to pewnie i na nas.
To są problemy współczesnego świata. Wróćmy więc na ziemię, czyli ad rem, do
rzeczy.
No zaskoczyliście mnie pozytywnie artykułem
( Zeszyt 12/15) „Masakra i odwet w
Zbydniowie” i to zarówno autor , że to odgrzebał, jak i redakcja., że się
odważyła to puścić. Tak a pro po słowo masakra jest dzisiaj tak bezsensownie
używane, że aż językoznawcy zwracali się do społeczeństwa , aby odpowiednich
słów używać we właściwym miejscu. Tu, w artykule, było ono właściwie zastosowane. Proszę w imię
sprawiedliwości o więcej takich artykułów przywracających sprawiedliwą rangę i
proporcję rzeczy. Bo długo w naszej literaturze i publikacjach, to nas Polaków
( Kaszubów też, patrz B. Reszka „CZAS ZŁA”) tylko Sowieci wywozili na wschód
do gułagów i mordowali w Katyniu. A osiemdziesiąt tysięcy Pomorzaków wymordowanych tylko w pierwszych miesiącach
okupacji hitlerowskiej i drugie tyle wywiezionych na roboty i w nieznane, to
robota krasnoludków? We wrześniu1939 na stacji Gdynia stały codziennie pociągi
do których ładowano wysiedlanych, którzy ze swego domu mogli zabrać tylko
dziesięć kilo ze swego dobytku, a klucze od mieszkania obowiązkowo musieli zostawiać
w drzwiach. Polaków wysiedlano tu tak
długo aż dla wszystkich Niemców, oficerów i ich rodzin, przybyłych do bazy
szkoleniowo - remontowej Kriegsmarine,
uzyskano odpowiednie mieszkania. Gdzie zamieszkają wysiedlane polskie
rodziny , oczywiście nikt się nie martwił. Grupę księży profesorów z
Pelplińskiego Seminarium Duchownego, pędzono aż do Tczewa pieszo (po drodze spotkanych ludzi
zmuszano do plucia na duchownych) tak ich dręczono i pędzono aż doszli do Tczewa
gdzie ich natychmiast zastrzelono, na placu zamkowym. O tych zbrodniach pisze
się mało kiedy lub wcale., może teraz to się trochę zmieni, oby. Nie chodzi o rozdrapywanie ran
na nowo i obrzucanie się błotem ( w czym
celują organizacje ziomkowskie z pod znaku Ericki Stęienbacch). Sowieckie
zbrodnie były prymitywnym , ruskim, okrutnym ludobójstwem, natomiast Niemcy z
pod znaku swastyki robili to w dodatku ze swoją niemiecką systematycznością i
okrucieństwem, w białych rękawiczkach.
Rozsądźmy te sprawy w miarę możliwości,
choć w martyrologii, pisząc i o jednych i drugich owych zbrodniach i
zbrodniarzach, bo po Bożemu nawet jedna zbrodnia jest i zostanie zbrodnią.
Przed
71 laty ruszył właśnie tu ów zbrodniczy
„Marsz Śmierci”, czyli rzekoma, ewakuacja więźniów K.L.Stutthof. Może los tych
ludzi i nie tylko tych, trochę bardziej , Was ludzi pióra , a przede wszystkim
IPN- owców, żyjących za podatnika pieniądze, wzruszy i dojrzycie wreszcie, że CZAS ZŁA miał nie
tylko kolor czerwony ale jeszcze okrutniejszy i groźniejszy był ten koloru
brunatnego.
W
styczniu, już 2016 roku Wasz
stary bloger blagier Roman
Subskrybuj:
Posty (Atom)