piątek, 13 stycznia 2017

...O ojczyzno moja...




   Gdy dzisiaj tak patrzę, czytam , widzę w telewizji  i słucham tej dyskusji , czy gimnazja mają być czy też nie, wracam ciągle do tego motta : „taka będzie Rzeczpospolita jako jej młodzieży chowanie” . Jestem zdumiony przy tym ,że Kościoły tak mało do tej dyskusji wchodzą. Ja stary człowiek (dziś), jako14-latek po wojnie,  nie wspomnę jakiej ( no  nie mogła to być żadna inna jak II-światowa, choć niektórzy czekali na III-cią,  że gen. ANDERS wróci na białym koniu ), musiałem nadrabiać, to co nam pięć lat wojny zabrało. Razem ze mną uczyło się i pracowało przy odbudowie zniszczonego kraju ( tu w Gdańsku zaczynaliśmy prawie od zera ),  miliony takich jak ja i nawet nieco starszych,  a nawet ojców dwojga i trojga dzieci, nadrabiała , te stracone lata nauki, przez wojnę nam zabrane..
   Nikt nie narzekał,  pracował jeszcze długo za „przysłowiową miskę zupy” A jednocześnie uczyliśmy się by jak najszybciej nadrobić, stracone lata młodości i podążać za postępem i  rozwojem powojennego świata. Na ogół uczyliśmy się z książek po niemieckich i radzieckich kupowanych wówczas „za psie grosze” , rzadko z konspektów naszych PROFESORÓW.,  których było nie wielu.
   System szkolnictwa był wówczas oparte na systemach przedwojennych, a więc gimnazja zawodowe i handlowe oraz średnie szkoły i licea zawodowe oraz licea  ogólnokształcące, przygotowujące do studiów wyższych. Dla przykładu ja kończąc Średnią Szkołę Metalową (w Gdańsku na ulicy Siennickiej)jednocześnie zdawałem małą maturę i egzamin czeladniczy. Dużą maturę zdawałem w GdaTechnZakładachNaukowych, przeniesionych żywcem  (wraz z nauczycielami ) z Wilna i ze Lwowa. . Absolwenci tej szkoły, to już prawie byli inżynierami których tak po wojnie brakowało. A po latach ja (i wielu innych) ukończyłem Wydział Budowy Maszyn Politechniki Gdańskiej w systemie wieczorowym , jednocześnie pracując, bo stypendium nie uzyskałem, ponieważ pani urzędniczka gminy napisała, że mój ojciec jest w stania sam wyżywić ( na 2 hektarach) swego syna.
   Do tego czy gimnazja czy nie, nie śmiem się w tej sprawę generalnie wtrącać bo mało się na szkolnictwie znam.  Raptem rok uczyłem w szkole zawodowej, bo to był wówczas marny zarobek (1965rok) . Dziwi mnie natomiast,  że Kościół się w tej sprawie nie wypowiada. Przecież jednym z argumentów do powrotu do gimnazjów były  wówczas, za czasów premierostwa prof. Buzka i są i  dziś , sprawy wychowawcze
 Wiadomo przecie wszem i wobec, że w latach dojrzewania płciowego, u dziewczynek od 12do lat  16,  a u chłopców od14 do 18 lat, hormony buzują jak w piekielnym ogniu i młodzież ta wymaga szczególnej opieki i wsparcia pedagogicznego , a nie tylko rodziców zapracowanych a często nie kompetentnych . A więc reforma z czasów premiera prof. Buzka, to nie był tylko ukłon do czasów II Rzeczypospolitej, a chodziło o rozdzielenie tych trzech grup wiekowych młodzieży: podstawówki, gimnazjalistów i już pawie dojrzałych licealistów. Dlaczego ten dobry  ówczesny pomysł zawiódł(diabli pewnie ogonem zamieszali) powinni analizować wybitni pedagodzy. Ale pani min. Zalewska podjęła się załatwić to w pojedynkę. Czyż byśmy  już byli aż tak głęboko  w układzie totalitarnym jak nie przymierzając w hitlerowskim „narodowym -  socjalizmie” (ein Fuerer ein Volk ein Reich, u nas jeszcze doszło: „i jedna religia” ) , że się nawet nad ważną sprawą nie dyskutuje? . Każdy minister musi podjęte zadanie „dobrej zmiany” zrealizować z całych sił fizycznych i duchowych.. Na litość boską wysłuchaj Pani choć co światlejszych przedstawicieli Kościołów. A czyżby Kościół też uznał, że do wychowania młodzieży wystarczy nahajka, czy pas ojca oraz  nauki katechety , a doświadczeni pedagodzy won na  bruk? Przecież znajdą się inni , bardziej ulegli i dyspozycyjni, tylu jeszcze bezrobotnych.
Gda/Sop w listopadzie 2016 r.         Wasz stary bloger blagier          Roman