Gdy dzisiaj tak patrzę, czytam , widzę w
telewizji i słucham tej dyskusji , czy
gimnazja mają być czy też nie, wracam ciągle do tego motta : „taka będzie
Rzeczpospolita jako jej młodzieży chowanie” . Jestem zdumiony przy tym ,że
Kościoły tak mało do tej dyskusji wchodzą. Ja stary człowiek (dziś),
jako14-latek po wojnie, nie wspomnę
jakiej ( no nie mogła to być żadna inna
jak II-światowa, choć niektórzy czekali na III-cią, że gen. ANDERS wróci na białym koniu ),
musiałem nadrabiać, to co nam pięć lat wojny zabrało. Razem ze mną uczyło się i
pracowało przy odbudowie zniszczonego kraju ( tu w Gdańsku zaczynaliśmy prawie
od zera ), miliony takich jak ja i nawet
nieco starszych, a nawet ojców dwojga i
trojga dzieci, nadrabiała , te stracone lata nauki, przez wojnę nam zabrane..
Nikt nie narzekał, pracował jeszcze długo za „przysłowiową miskę
zupy” A jednocześnie uczyliśmy się by jak najszybciej nadrobić, stracone lata
młodości i podążać za postępem i
rozwojem powojennego świata. Na ogół uczyliśmy się z książek po
niemieckich i radzieckich kupowanych wówczas „za psie grosze” , rzadko z
konspektów naszych PROFESORÓW., których
było nie wielu.
System szkolnictwa był wówczas oparte na
systemach przedwojennych, a więc gimnazja zawodowe i handlowe oraz średnie
szkoły i licea zawodowe oraz licea
ogólnokształcące, przygotowujące do studiów wyższych. Dla przykładu ja
kończąc Średnią Szkołę Metalową (w Gdańsku na ulicy Siennickiej)jednocześnie
zdawałem małą maturę i egzamin czeladniczy. Dużą maturę zdawałem w
GdaTechnZakładachNaukowych, przeniesionych żywcem (wraz z nauczycielami ) z Wilna i ze Lwowa. .
Absolwenci tej szkoły, to już prawie byli inżynierami których tak po wojnie
brakowało. A po latach ja (i wielu innych) ukończyłem Wydział Budowy Maszyn
Politechniki Gdańskiej w systemie wieczorowym , jednocześnie pracując, bo
stypendium nie uzyskałem, ponieważ pani urzędniczka gminy napisała, że mój
ojciec jest w stania sam wyżywić ( na 2 hektarach) swego syna.
Do tego czy gimnazja czy nie, nie śmiem się
w tej sprawę generalnie wtrącać bo mało się na szkolnictwie znam. Raptem rok uczyłem w szkole zawodowej, bo to
był wówczas marny zarobek (1965rok) . Dziwi mnie natomiast, że Kościół się w tej sprawie nie wypowiada.
Przecież jednym z argumentów do powrotu do gimnazjów były wówczas, za czasów premierostwa prof. Buzka i
są i dziś , sprawy wychowawcze
Wiadomo przecie wszem i wobec, że w latach
dojrzewania płciowego, u dziewczynek od 12do lat 16, a
u chłopców od14 do 18 lat, hormony buzują jak w piekielnym ogniu i młodzież ta
wymaga szczególnej opieki i wsparcia pedagogicznego , a nie tylko rodziców
zapracowanych a często nie kompetentnych . A więc reforma z czasów premiera
prof. Buzka, to nie był tylko ukłon do czasów II Rzeczypospolitej, a chodziło o
rozdzielenie tych trzech grup wiekowych młodzieży: podstawówki, gimnazjalistów
i już pawie dojrzałych licealistów. Dlaczego ten dobry ówczesny pomysł zawiódł(diabli pewnie ogonem
zamieszali) powinni analizować wybitni pedagodzy. Ale pani min. Zalewska
podjęła się załatwić to w pojedynkę. Czyż byśmy
już byli aż tak głęboko w
układzie totalitarnym jak nie przymierzając w hitlerowskim „narodowym - socjalizmie” (ein Fuerer ein Volk ein Reich,
u nas jeszcze doszło: „i jedna religia” ) , że się nawet nad ważną sprawą nie
dyskutuje? . Każdy minister musi podjęte zadanie „dobrej zmiany” zrealizować z
całych sił fizycznych i duchowych.. Na litość boską wysłuchaj Pani choć co
światlejszych przedstawicieli Kościołów. A czyżby Kościół też uznał, że do
wychowania młodzieży wystarczy nahajka, czy pas ojca oraz nauki katechety , a doświadczeni pedagodzy
won na bruk? Przecież znajdą się inni ,
bardziej ulegli i dyspozycyjni, tylu jeszcze bezrobotnych.
Gda/Sop
w listopadzie 2016 r. Wasz stary
bloger blagier Roman