czwartek, 3 marca 2016

Tym razem o ...



  Tym razem o... niech Wam będzie:  ŻOŁNIERZACH WYKLĘTYCH.
      Kto ich tak brzydko nazwał,  można się tylko domyśleć, że to w kuchni IPN wysmażyli. No w  IPN, który . pod wpływem przychylnej polityki  wszech władnego PiS-u (cała władza jednym ręku) i  z błogosławieństwem pana prezesa, dopiero teraz na dobre rozwinął skrzydła. . Nawet się nie domyślałem, że prokuratorzy IPN mają takie uprawnienia, do przeprowadzania takich rewizji.  Nawet na  niewinnych, nie oskarżonych, ba przez sądy powszechne za życia rozgrzeszonych? A więc pewnie mają uprawnienia do takich rewizji   w domach prywatnych i to osób nie żyjących. A do rewizji osobistych również? No w tym wypadku na nieboszczykach , byłoby trudno.. A może oni jakieś tajemnice do grobu, nie daj Boże,  zabrali.
   Wróćmy jednak do tematu zawartego w tytule, bo wyjdzie na to, że te gen. gen. Kiszczak i Jaruzelski, są tymi żołnierzami wyklętymi. Ciekawe kto jest autorem tego przezwiska. Tak przezwiska, bo przecież to jest obrzydliwe określenie. Przeszło już do kalendarza powszechnego, a zaraz przejdzie do naszych opracowań historycznych ( bo wątpię żeby i za granicą tak obrzydliwego określenia używali),tak jak słowa „żelazna kurtyna” , „zimna wojna” czy „imperiom zła”. Żyję 85 lat a od 70 pilnie obserwuję ten świat i nigdy nie słyszałem aby tych ukrywających się ludzi aż tak brzydko nazywano. O może to ich prześladowcy tak ich nazywali, (nie  wiem bo z nimi – prześladowcami- kontaktów nie miałem)  , ale raczej mówili „ leśni bandyci”. Choć oni częściej w domach mieszkali od  swoich prześladowców, ale pod koniec to coraz częściej żyli w leśnych bunkrach ( do zwiedzania w Szymbarku pod Kościerzyną bunkry „Pomorskiego Gryfa”.).
   To byli po prostu partyzanci  ( definicja: patrz słownik wyrazów obcych) jeżeli podejmowali walkę. Jeżeli się tylko ukrywali to były to  osoby ukrywające się ( opiszę i takie przypadki) choć na ogół z czasem przyłączali się oni do partyzantki. Tak więc kilka epizodów , jeszcze raz niech Wam będzie „ludzi wyklętych” tu na Pomorzu z którymi się zetknąłem. Przypomnę tylko, że tu na Pomorzu panowały  specyficzne utrudnienia w działalności partyzantów. Obszar ten został szybko przyłączony do Rzeszy i na siłę zniemczany. Po drugie tu zamieszkiwało od dawna dużo Niemców, szczególnie na żuławach skąd te opowieści (Ż. Walichnowska ) pochodzą.
Epizod I
  Będzie to również przykład jak różni byli Niemcy, szczególnie ci ze starszego pokolenia. 
Na samym początku wojny, kiedy Polakom sprzedawano jeszcze alkohol, Młody  Kleiszmit popił za dużo i pod adresem swego pracodawcy, Niemca, zaczął wykrzykiwać różne epitety. Jakaś świnia, może sam karczmarz ze strachu, zadzwoniła na policję. Zwinęli oni pijanego i osadzili K.L. Stutthof. Pracując przy pogłębianiu rowów , ukrył się w  trzcinach i po paru dniach, idąc nocami, wrócił do wsi. Oczywiście nie poszedł do rodzinnego domu , gdzie by go łatwo znaleziono i wykończono . Poszedł do dwóch Niemek mieszkających nieco za wsią i całą wojnę przeżył. Mianowicie pracował dla nich nawet w polu. Przebrany za Niemkę, a gdy ktoś się zbliżał, wracał do domu by się ukryć a Niemka orała dalej. Gdy się zbliżali Sowieci, wyjechał razem z Niemkami.
Epizod II
   W rodzinach które podpisały tzw. III grupę, a nie znam takiej która by nie podpisała, bo jutro już by jej tu nie było, chłopcy w wieku 17 lat byli zaciągani do Arbeitsdienstu a po roku automatycznie o Wehrmachtu. Po roku każdemu żołnierzowi należał się urlop wypoczynkowy. Od 1943 r. na urlop żołnierz jechał z pełnym wyposażeniem i uzbrojeniem aby mógł się bronić przed partyzantami. Edward Frasz to wykorzystał o po urlopie zamiast wrócić na front zaczął się ukrywać. No ładnie ale gdzie, na żuławach nie ma lasów, jedynie pojedyncze drzewa i krzaki wikliny nad Wisłą. Pewnego jesiennego poranka , a były już przymrozki, ojciec wrócił od dojenie krów które jeszcze się pasły nad Wisłą,.
Opowiadał, że przytulony do jednej z krów spał nasz „partyzant”. Prawie cała wieś wiedziała o jego dezercji i jak mogło to mu pomagała, ale bała się go trzymać w chałupie. Po wojnie odwiedziłem kiedyś tą wieś i pytałem czy chociaż dostał jakiś krzyż za to swoje ryzyko. Mówią tak dostał krzyż partyzancki, ale wyjechał do Niemiec., bo tam dostał lepszą emeryturę jako poszkodowany przez  Niemców.
Epizod III
   Mój kuzyn Jan Badziąg, to odbywał służbę w niemieckim mundurze na terenie Francji. Tam przystąpił do współpracy z partyzantką francuską. Pomagał im okradając niemieckie magazyny z broni którą podrzucał Francuzom. Ale kiedy ci pod mur jego jednostki podstawili samochód i kazali ładować nawet karabiny maszynowe i granatniki, się przestraszył i odjechał razem z Francuzami. Jego nie dopadli, ale zemścili się srodze na jego rodzinie która mieszkała pod Tczewem, zabrali im kartki żywnościowe. To była kobieta z trojgiem dzieci. Wszyscy krewni im pomagali, bo by zginęli z głodu, tu bez kartek nie dało się nic kupić.
Epizod IV
   Weźmy trochę z czasów już powojennych. Mieszkałem u kuzynki na stancji przy Grobla Ang. 7c. Głownie dla tego, że blisko było do Elektrowni Ołowiance gdzie pracowałem. W jednej sztubie z dwoma warszawiakami, niedobór mieszkań był olbrzymi, przecież całe centrum Gdańska było wypalone. Dla czego, piszę o tym na innym blogu. Jeden ze współ lokatorów pracował jak ja w elektrowni , drugi przygotowywał się do egzaminu wstępnego, na Politechnikę Szczecińską. I niby byli to bracia, ale do siebie nie podobni. O szczegóły nie pytałem bo w tamtych czasach i tak nikt prawdy nie powiedział, a mogłeś się jeszcze narazić. Ten przyszły student to sypiał z pistoletem pod poduszką, z domu nie wychodził bez i z pistoletem się nie rozstawał. .Mówił, że go ścigają za jakieś sprawki jeszcze z powstania Warszawskiego.
Epizod V
   Pracowałem na Ołowiance a do szkoły zawodowej chodziłem dwa razy w tygodniu na Osiek. Po drodze mijałem taki samotny dom wśród gruzów w którym mieszkał mój dobrze zarabiający kuzyn, pracujący w stoczni. Zawsze do nich zaglądałem czy coś po kolacji nie zostało dla mnie. Pewnego razu siedzieli jeszcze przy stole razem z nimi jakiś obcy. .nie przedstawiali go ale kazali usiąść przy pełnej misce. O dziwo tam było już światło elektryczne, to ważne w tej opowieści bo w pewnym momencie ten obcy doskoczył do wyłącznika, wyłączył światło i krzyknął wszyscy padnij . a z za okna wołają poddaj się jesteś otoczono. On wyskoczył przez okno, ale nie strzelał, tylko trzymał pistolet, dzięki temu oni go ni widzieli. Oni strzelali z pepeszek ale w ciemności go nie trafili. Jak się wszyscy rozeszli, wtedy kuzyn powiedział o był oficer AK.  To słowo AK usłyszałem po raz pierwszy dopiero po wojnie. Ale o tym niżej.
Epizod VI
   Łupaszko czyli mjr. Szyndzielarz. Ci wileńscy partyzanci zagnieździli się tu na Kaszubach  na dobrze pod koniec lat czterdziestych i dobrze im tu było. Po pierwsze oni z Wilna i tu trafiały transporty z przesiedlanymi wilniukami, czyli byli wśród swoich. Po drugie Kaszuby przyjęli ich od razu jako swoich bo to chodzą do kościoła i do komunii, orzełki z koroną . a oficerowie nawet z ringgrafami Matki Boskiej. No i okradają komunistyczne sklepiki (kasy).a nie chłopów . A to ważne dla partyzanta mieć przyjazne zaplecze które informuje o ruchach przeciwnika. Po trzecie ten olbrzymi kompleks leśny Bory Tucholskie. Kto to zgłębi i rozezna armii za mało! I tak się ganiali po tych lasach. Aż do 1953 roku, jeśli dobrze pamiętam. Jasienica jego „ politruk” odszedł wcześniej i dobrego wyboru dokonał bo okazał się świetnym pisarzem historykiem. Mjr Szydzielarz  trwała, był tylko żołnierzem i trzymał się przyjętego wyboru roli., oddał głowę za swe przekonania.

Reszta się już wcześniej rozpierzchła i lepiej czy gorzej odnalazła w tej smutnej rzeczywistości. A za swą wytrwałość zasłużyli chłopaki na coś więcej. Najgorzej ,że zwycięzca nie zachował się elegancko w stosunku do pokonanego i przez lata spychał ich na margines nie pozwalając na jakiś awans.
   A teraz jeszcze trochę uogólnień do różnych dróg powrotu ludzi na ścieżkę normalnego życia w tej ówczesnej rzeczywistości.
Niektóre kariery rozbłyskały i gasły jak przysłowiowe meteory. Pisałem już  tym,  że słowo AK-wiec usłyszałem po raz pierwszy po wojnie. Mianowicie zjawił się pan porucznik w pięknym mundurze i organizował milicję obywatelską. Mój ojciec też do tej formacji przystąpił, bo dawali broń opaski biało- czerwone, a więc poczucie władzy.. A  niektórzy , my również,  pytali kto to taki ten pan   i nam wyjaśnili, że ów porucznik to przedwojenny miejscowy nauczyciel, który całą wojnę przesłużył  w ARMII KRAJOWEJ  czyli AK-owiec. Natomiast moim uwielbionym,  od chwili wstąpienia do harcerstwa był módruch drużynowy. Tak więc drużynowy, druh Henio Ciepelewski sierżant wileńskiej AK. Ujawnił się już w pierwszej amnestii (1945r.?) . Przed tym „wciągnęli” mnie do  ZWM a jak ich porzuciłem to solidne lanie dostałem.Dla Henia wytrzymał nawet dziesięć takich garbowań skóry. Tak więc aż do 1949 roku, likwidacji drużyn skautowych należałem do harcerstwa, a konkretnie do 24 GDH o specjalności łączność. Druh Henio był zdolnym uczniem Wydz. Mosty i drogi. Potem w kompaniach Akademickich i następnie WATechn., którą kończy z wyróżnieniami od razu jaki jedyny w stopniu kapitana.
   Wspomną tu jeszcze jednego partyzanta, tym razem również zdolnego ,  przedsiębiorczego i pracowitego jak powyżej, ale od początku niezdecydowanego „ krętacza”, i to go zgubiło.z amnestii korzystał dwukrotnie. Przez ciekawość prowadziłem z nim długie rozmowy. Niby szczere ale takie płytkie aby zbyć rozmówcę.  Mowa o Władku Gołębskim popularnie zwanym Garbusem-Volkswagenem, z uwagi na garb który mu ciążył od wypadku w dzieciństwie. Pierwszą amnestię „odbył” tak bym powiedział w jak druh Henio w 1945 roku.. ale jakoś bez przekonania. Za namową kolegów wrócił do lasu. Związał się z kobietą, urodzi się dziecko. Początek lat 50 – dziesiątych, znów zgłasza się po amnestię. Jak mi opowiadał kiedy wykładał pistolety prokurator wytrzymał nerwowo, ale kiedy zaczął wykładać granaty, uciekł. Kończy zakładowe technikom, ale już nigdy nie pozwolą mu pójść wyżej od szeregowego pracownika. Ale dalej był pełen inwencji i przedsiębiorczości, Kupuje dwie działki ziemi i zakłada hodowlę świń, wówczas tak potrzebnych na rynku, ale wyżej znów mu nie pozwolą . Wówczas mówiło się o takich ludziach , że mają haka w papierach.
   Tyle na dziś, ciąg dalszy innym razem.
Gda/Sop w marcu 2016                              Wasz stary bloger blagier Roman
 

Brak komentarzy: